Menu główne
Władysław Skoraczewski – instruktor harcerski, twórca i kierownik Centralnego Zespołu Artystycznego ZHP, artysta operowy, wielki i wspaniały człowiek.
Władysław Franciszek Skoraczewski, „Władek”, urodził się 3 grudnia 1919 roku w Warszawie. Kształcił się w gimnazjum im J. Zamojskiego, gimnazjum Księży Marianów w Warszawie a potem na Wydziale Nauk Społecznych i Ekonomicznych Wolnej Wszechnicy Polskiej. Jednak to nie ekonomia miała być treścią jego życia, jeśli już, to bardziej nauki społeczne a zwłaszcza praca z młodzieżą. Praca z młodzieżą harcerską, praca o ściśle określonym profilu – profilu artystycznym. Sam od wczesnych lat młodzieńczych postanowił poświęcić się śpiewaniu, i to śpiewaniu na poziomie najwyższym, bo operowym. Od roku 1945 do roku 1947 śpiewał już, jako solista bas-
WŁADKA PRACA HARCERSKA I WŁADKA ŻYCIE CZYLI
Pracę harcerską rozpoczął jeszcze przed wojną, w 1933 roku, jako 14-
W 1945 roku Władek wraca do zburzonej Warszawy i natychmiast podejmuje pracę w harcerstwie, nominowany w tym samym roku na stopień harcmistrza (GKH R.L. 9/45). Od razu zwołuje harcerzy i przyjaciół na pierwsze spotkanie, na Wiejskiej 9. Na przełomie sierpnia i września zakłada pierwszy powojenny chór. Na zbiórki wszyscy chodzą piechotą, Władek aż z Grochowa, komunikacji bowiem w doszczętnie zburzonej Warszawie jeszcze nie ma… Ten pierwszy zespół śpiewa w październiku 1945 roku na I Zjeździe Instruktorów ZHP. W grudniu tego roku chór śpiewa na Pasterce w kościele Wizytek, tradycja ta trwa aż do 1949 roku.
W następnym roku, dzięki poparciu Głównej Kwatery chór pod nazwą „Harcerski Zespół Pieśni i Tańca” występuje ze śpiewogrą „Wesele” oraz prezentuje pieśni ludowe, harcerskie i partyzanckie. Zespół śpiewa tak dobrze, że zimą 1947 roku Mieczysław Fogg decyduje się na nagranie kolęd (w układzie prof. Wandy Opid-
Następne kilka lat życia Władka upłynęło pod znakiem intensywnej działalności harcersko-
Specyfika lat powojennych to także likwidacja harcerstwa w Polsce w latach 1949-
Władek dwoił się i troił i robił wszystko, aby Zespół mógł istnieć. W 1950 roku spróbował współpracy z Agencją Artystyczną ARTOS. Zespół liczący wówczas około 60 osób z nowym repertuarem, dostosowanym do wymogów Agencji, w kolejnych dwóch latach koncertował w ośrodkach FWP i w uzdrowiskach. Pojawiło się wówczas wiele chóralnej muzyki operowej, zespół wystąpił też wraz z Marią Fołtyn w warszawskiej Hali Gwardii z wersją koncertową „Halki” St. Moniuszki.
Po Agencji przyszła kolej na przejście pod opiekę Związku Zawodowego Kolejarzy, odbyło się kilka prób w „czymś w rodzaju domu kultury” na osiedlu Domków Fińskich. Ostatnią próbą była nieudana współpraca z innym Związkiem, tym razem Budowlanych. W 1955 roku chór musiał zawiesić swą dziesięcioletnią już działalność.
Wszystko odżyło po pamiętnym roku 1956, kiedy to odbył się Łódzki Zjazd Harcerstwa. W listopadzie roku następnego z inicjatywy Władka powstał nowy zespół tworzący jednocześnie Szczep Drużyn Artystycznych ZHP (pierwsza próba
W 1959 roku zespół liczył już ponad 250 osób. W roku tym i następnym zespół wziął udział w akcji „Warmia i Mazury” oraz dawał koncerty dla wojska. Transport wciąż pozostawał egzotyczny
Lata 60-
Na obozach letnich realizowano odpowiedzialną i ważną pracę harcerską. Zespół składał się z 2 drużyn starszoharcerskich, 2 młodszoharcerskich i mieszanej drużyny zuchowej. Orkiestra liczyła (1971) 70 osób, chór starszy 140 a dziecięcy 150. Rozpoczęła się też wieloletnia opieka z MON, które na obozach „starszych” zapewniało transport oraz zakwaterowanie
Od 1965 roku zespół znalazł się pod patronatem Głównej Kwatery ZHP, zmieniono wówczas jego nazwę na obowiązujący do końca „Centralny Zespół Artystyczny Związku Harcerstwa Polskiego” z dodawanym zawsze uzupełnieniem „pod dyrekcją harcmistrza Polski Ludowej i solisty Teatru Wielkiego w Warszawie – Władysława Skoraczewskiego. Zmieniono też i siedzibę – zespół rozgościł się w luksusowych w porównaniu do poprzednich (jak i późniejszych) pomieszczeniach dopiero co odbudowanego Teatru Wielkiego. Pojawili się nowi instruktorzy śpiewu – Krystyna Szwech (Wasilewska), Daria Iwińska. Współpracę podjął znany i ceniony dyrygent TW Mieczysław Nowakowski.
W 1967 roku zespół liczył dobrze ponad 350 osób a Władek rozpoczął kolejną tradycję zespołu – pierwszomajowe koncerty chopinowskie w których orkiestra CZA ZHP pod dyrekcją znanych dyrygentów (Nowakowski, Wit, Rajski) towarzyszyła znanym pianistom (Owerkowicz, Kozubek, Morski) grającym z lekkim nagłośnieniem koncerty e-
27 listopada 1967 roku, dokładnie 10 lat od pierwszej próby szczepu artystycznego odbył się w Teatrze Wielkim wspaniały 3,5 godzinny koncert jubileuszowy, program koncertu zawierał aż 35 pozycji!
Ale to nie wszystko. Władek dysponował wówczas absolutnie nieograniczoną energią. Dla kogoś, kto tylko przychodził na próby „swojego” zespołu czy orkiestry była to spora, ale też i nie przesadnie ciężka praca. Przed ważniejszymi koncertami próby były po kilka razy w tygodniu, wieczorami albo rano (niedziela przed 10 to już jest rano, wczesne rano). Władek zaś oraz kadra musieli zajmować się wszystkim. Czym? Oto krótka lista działań Zespołu z tamtych 60-
Jak to wszystko Władek ogarniał i jak sobie z tym radził pozostanie tylko i wyłącznie jego tajemnicą. Tajemnicą nawet nie taką wielką
Współpracować z prawdziwymi artystami też trzeba było umieć, śpiewali z Zespołem: Alina Bolechowska, Hanna Lisowska, Jadwiga Dzikówna, Barbara Miszel, Maria Fołtyn, Barbara Skowronek, Jerzy Antepowicz, Jerzy Artysz, Andrzej Stockinger, Włodzimierz Denysenko, Jerzy Kulesza, Bernard Ładysz, Robert Młynarski, Wiesław Ochman, Bogdan Paprocki, Kazimierz Pustelak, Edward Pawlak, Roman Kosierkiewicz, Józef Wojtan.
Dyrygowali naszą orkiestrą: Zofia Urbanyi-
Kompozytorzy, których dzieła mogliśmy, dzięki Władkowi, poznać: Orlando di Lasso, J.B. Lully, B. Bartok, Rossini, Moniuszko, Offenbach, Friml, Bizet, Lehar, Różycki, Dunajewski, Arona, Padilla, Tosti, Stolz, Mascagni, Winkler, Kabalewski, Ciechan, Gluck, Stefani, Mozart, Beethoven, Elsner, Weber, Rossini, Wagner, Moniuszko, Brahms, Bizet, Haydn, Dworzak, Berlioz, Strauss, Musorgski, Czajkowski, Grieg, Debussy, Bartok, Różycki, Lutosławski, Gounod a nawet Gershwin. Nie, to nie wszyscy, jeszcze przecież Mikołaj z Krakowa, Wacław z Szamotuł, Mikołaj Gomółka, Moniuszko, Maklakiewicz, Piechowicz, Szeligowski, Szymanowski… a Łojewski, Kluczniok, Barchacz, Kozłowski, Sielicki, Mart, Ciechan, Radzik, Krzywoszewski, Niedźwiedzki, Sojka, Wiśniewski, Dargiel… to co, że to inna muzyka, ale też dobra.
Na pewno wiele nazwisk nie zostało tu wymienionych, za co przepraszam, było ich po prostu bardzo dużo.
WŁADEK JAKIM GO PAMIĘTAMY I BĘDZIEMY ZAWSZE PAMIĘTAĆ
Władkowy upór i wiara w dobrą robotę.
Lata 50. Koncerty na terenach odzyskanych. Praca polonizacyjna, przywracanie ziem Macierzy. Były trudności z transportem, zdarzały się wrogie przyjęcia przez miejscową ludność lub całkowity ostentacyjny brak jakiejkolwiek reakcji. Bywało, że brakowało też jedzenia! Mimo to Władek i zespół realizowali swoje zadania. I to z powodzeniem. We wspomnieniach z tamtych lat często przewija się wątek takiego właśnie nieufnego czy wręcz wrogiego początku koncertu, który kończył się potem… obdarowaniem każdej chórzystki i każdego chórzysty bukietem kwiatów.
Poza akcją letnią przez cały rok Władek wraz z kadrą instruktorską (harcerską i muzyczną) wykonywał bieżące zadania wychowawcze i artystyczne -
To właśnie było jedną z wielu zasług Władka – perfekcyjna praca z młodzieżą oraz w pełni profesjonalne podejście do spraw artystycznych. I czy to dotyczyło pierwszych obozów letnich na tak zwanym „dzikim Zachodzie” czyli Ziemiach Odzyskanych, gdzie naturalne były dodatkowe trudności, wynikające z ówczesnych politycznych realiów, czy koncertów w wojsku, późniejszych wyjazdów „cywilnych”, udziałów w festiwalach, czy miejscowych występów w Warszawie w Teatrze czy Filharmonii – zawsze mogliśmy na Władka liczyć a dzięki Niemu – mogliśmy liczyć na siebie. Sukcesy czy dobre przyjęcie naszych występów nie brały się z niczego. To był zawsze wynik ciężkiej pracy do której Władek zawsze potrafił nas przekonać. Mimo naszych „cielęcych” marzeń o błogim „nicnierobieniu” i naturalnej chęci do „chwili odpoczynku” czy zajmowania się własnymi sprawami. Władek wierzył w to, co robi, bo wiedział, że porządna robota zawsze się opłaci.
Kolejny przykład -
Pamiętam dobrze te dość typowe i raczej negatywne reakcje tych ludzi, nigdy nie należących do harcerstwa, na konieczność „wbicia się w mundurek” obowiązujący podczas koncertów. I pamiętam niesłychanie wyrafinowane, delikatne a skuteczne działania Władka
Potężny już zespół, należący do Szczepu Drużyn Artystycznych i noszący miano Centralnego Zespołu Artystycznego ZHP działał, dzięki niesamowitej wprost, aktywnej i ciężkiej pracy Skoraczewskiego, na wielu polach. Obozy w kolejnych latach to kolejne koncerty w ramach harcerskiej akcji letniej „Warmia i Mazury” (między innymi specjalne koncerty z okazji 600-
Następny, wspaniały pomysł Skoraczewskiego to nawiązanie współpracy z… wojskiem. Dla młodzieży harcerskiej zgromadzonej w CZA ZHP stanowiło to oczywiście jeszcze jedną, niesamowitą atrakcję, dodatkowy element motywujący chęć wstąpienia do Zespołu i pracy w Zespole. Ale też i dodatkowa praca
Podczas tych kilku owocnych lat współpracy z wojskiem CZA ZHP odbywał obozy tylko wędrowne i „zamieszkiwał” w kolejno odwiedzanych koszarach kolejnych okręgów wojskowych. Tamże też był żywiony, trzeba tu wyraźnie podkreślić -
Władysław Skoraczewski miał bez przerwy jakieś nowe pomysły, starał się wykorzystać każdą okazję, ale raczej nie dla tak zwanej kariery, ale głównie dla Polski i dla Zespołu, JEGO Zespołu. Mimo swej, też bardzo intensywnej pracy operowej (śpiewał przecież partie basowe w większości oper wystawianych na deskach warszawskiej „Romy” a potem Teatru Wielkiego, śpiewał także na wielu innych koncertach), w 1961 roku zajął się Festiwalem Moniuszkowskim w Kudowie. Oczywiście inaugurację tego Festiwalu (w rok później, w 90 rocznicę śmierci Stanisława Moniuszki) uświetnił nie kto inny jak CZA ZHP, wykonujący (chór i orkiestra) bogarty repertuar moniuszkowski i kończąc słynnym mazurem ze „Strasznego Dworu”. Zespół potem jeszcze wielokrotnie występował w Kudowie. Skoraczewski został potem „Honorowym Obywatelem miasta Kudowy” ale przede wszystkim chodziło mu o docenienie muzyki Stanisława Moniuszki, równie pięknej jak muzyka B. Smetany czy A. Dworzaka, ale w przeciwieństwie do tych czeskich i znanych na całym świecie kompozytorów, właściwie w ogóle nie promowanej. Podobnego zdania było również wielu innych polskich muzyków, ale poza aktywną również w Kudowie (i na Kubie) Marią Fołtyn i Władkiem właśnie, nikt w tym kierunku nie podejmował żadnych kroków. A Skoraczewski wprowadził na stałe muzykę Moniuszki do swego Zespołu i to w postaci jakże typowej dla niego
Władek w ogóle lubił niesamowite pomysły, które wszystkie przecież miały jeden cel – propagowanie muzyki i kultury oraz harcerstwa. Takim niesamowitym i znów genialnym pomysłem były niewątpliwie rozpoczynane po północy (w ramach wspomnianego powyżej Festiwalu w Kielcach) koncerty na Świętym Krzyżu (Łysej Górze), gdzie estrada dla orkiestry i praktykable dla chóru były ustawione przed gmachem Klasztoru (ściślej gmachem Muzeum Przyrodniczo-
Jeszcze ambitniejsze muzycznie zadania, których podjął się Władysław Skoraczewski wraz ze swym zespołem to inscenizacje kolejnych utworów Stanisława Moniuszki – tym razem kantaty „Milda” i „Nijoła” (do słów J.I. Kraszewskiego), zaprezentowane w Kielcach oraz na specjalnym koncercie (ostatnim niestety koncercie z udziałem Władka) w grudniu 1979 roku w Filharmonii Narodowej w Warszawie.
Skoraczewski był po prostu bez reszty oddany swemu Zespołowi i pracy z młodzieżą. Zespół ten, zmuszany, ale w ten jedyny, właściwy tylko Władkowi subtelny ale i bezwzględny sposób do ciężkiej pracy, osiągał coraz to wyższy poziom artystyczny.
Orkiestra zespołowa rokrocznie grała na inauguracyjnych koncertach chopinowskich pod pomnikiem kompozytora w Łazienkach w Warszawie. Mowa oczywiście o koncertach fortepianowych e-
Pisząc o niesamowitym oddaniu Skoraczewskiego dla stworzonego przezeń zespołu nie można pominąć kolejnych jego działań. Bardzo ważne więc były występy wybranych spośród młodszego chóru dzieci w przedstawieniach operowych, realizowanych na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie. Tu Władysław Skoraczewski, a raczej „dzieci od Władka” miały wyłączność. Śpiewały we wszystkich operach, wymagających chórów dziecięcych. W sumie zebrało się tego sporo ponad tysiąc przedstawień i to nie byle jakich – "Kawaler srebrnej róży” R. Straussa, „Persefona” I. Strawińskiego, „Carmen” G. Bizeta, „Dziadek do orzechów” P. Czajkowskiego, „Cyganeria” i „Tosca” G. Pucciniego, „Leśna królewna” J. Fotka, „Borys Godunow” M. Musorgskiego, „Dziecko i czary” M. Ravela, „Tannhauser” R. Wagnera, „Król Roger” K. Szymanowskiego, „Pasja” K. Pendereckiego, „Bardzo śpiąca królewna” A. Blocha, „Jaś i Małgosia” E. Humperdincka. To nie było już takie sobie zwykłe przy ognisku śpiewanie – to były trudne, operowe przecież partie. Partii tych należało te szczęśliwe dzieciaki nauczyć! A to mógł tylko Władek i jego kadra – dzięki własnym operowym, ale także i harcerskim doświadczeniom (ci, którzy znają trudności występujące w nauczaniu muzyki, wiedzą o co chodzi, chodzi znowu o to specyficzne podejście do dziecka, o to chociażby pytanie „jak to, Ty, HARCERKA, HARCERZ nie dasz rady?”). Dzieciaki (starsi również) były autentycznie szczęśliwe, przychodziły na próby z ogromną chęcią a każdy koncert to było jedno wspaniałe, niezapomniane przeżycie. Jakże ogromnie kontrastuje to z powszechną w wielu szkołach (osobliwie muzycznych) praktyką nudnych ćwiczeń i ogromnego stresu przed każdą audycją. Audycją, którą trzeba jakoś zagrać i jak najszybciej o tym zapomnieć.
Władek nie mógł oczywiście zapomnieć też o chórze starszym – wybrana grupa osób śpiewała regularnie w Teatrze Dramatycznym w "Zabobonie, czyli Krakowiakach i Góralach” W. Bogusławskiego oraz w Teatrze Małym w „J.M. Wścieklicy” S. Witkacego. Ponadto zespołowi i orkiestrze symfonicznej zapewnił granie „Małej Suity" W. Lutosławskiego, śpiewanie „Mruczkowych Bajek” S. Wiechowicza czy prawdziwy rarytas, zaprezentowany na specjalnym koncercie w warszawskiej Filharmonii „Lelio czyli powrót do życia” – arcytrudną kantatę na głosy solo, chór i orkiestrę oraz deklamacje H. Berlioza. Zespół brał udział w oratorium „In Monte Olivetti” L.v. Beethovena. Jakby tego wszystkiego było mało – zespół brał również udział w koncertach muzyki współczesnej – w ramach festiwalu Warszawska Jesień w Filharmonii Narodowej. Tamże wykonywał już niewiarygodnie trudne dzieła (o których wspominałem wcześniej) współczesnych kompozytorów: Y. Xenakisa, A. Nordheima czy A. Honeggera. Harcerski zespół wykonujący awangardową muzykę współczesną… a jednocześnie średniowieczne utwory Wacława z Szamotuł, Mikołaja Gomółki, Orlando di Lasso, czy „Pasję według Św. Mateusza” J.S. Bacha… Tego jeszcze nie było! (I po odejściu Władka już niestety nie ma i pewnie nie będzie). Wielu ówczesnych recenzentów, na początku dość sceptycznie podchodzących do idei realizowania trudnych form muzycznych przez „niedokończonych” muzyków (jeszcze uczniowie bądź studenci) i przez „zupełnych amatorów oraz harcerzy", po wysłuchaniu naszych koncertów, musiało zmienić zdanie i pisać recenzje jeśli nie entuzjastyczne, to przynajmniej umiarkowanie pozytywne. Wielu ludziom to, co dla Władka było oczywiste, wydawało się niemożliwe. Jak można realizować jednocześnie program harcerski i artystyczny, oba na bardzo wysokim poziomie, jak można zmuszać młodzież do tak ciężkiej, całorocznej pracy a potem jeszcze dodatkowo „katować” na obozach, na których grano i śpiewano po kilkadziesiąt (!) koncertów i realizowano zajęcia harcerskie. Władek po prostu wierzył w młodzież, ale też i miał niesamowitą charyzmę – nikt z nas nie miał najmniejszych wątpliwości odnośnie celowości podejmowanych zadań. I odnośnie czekającego nas sukcesu. Być może właśnie kluczem do tego sukcesu było połączenie harcerstwa, z jego naturalną przecież dyscypliną, z pracą artystyczną.
Wielu jest na świecie ludzi, którzy wiele Władkowi zawdzięczają. I nie chodzi tu o koncerty krajowe czy zagraniczne (1966 – dawna NRD, 1969 – dawny ZSRR – Mińsk, Moskwa, Leningrad, nagrania radiowe, 1972 – Czechosłowacja, 1976 – Francja, chór dziecięcy), czy też udział w przedstawieniach. Chodzi głównie o możliwość dorośnięcia w niesamowicie przyjaznej, wesołej i atrakcyjnej atmosferze. Atmosferze nietypowej, bo takiej, jaka panuje tylko w artystycznej organizacji harcerskiej. Dla tych, którzy jeszcze jako dzieci przyszli do Zespołu a odeszli jako stare konie była to jedyna w swoim rodzaju szansa. Szansa zobaczenia Teatru Wielkiego od kuchni, szansa emocji biegów harcerskich (zwłaszcza nocnych), szansa profesjonalnego niemal poznania muzyki w jak najszerszym sensie tego słowa, wreszcie szansa życia w społeczeństwie. U Władka nikt nigdy nikogo nie pytał „kim są i ile zarabiają Twoi rodzice”, czy „czym jeździ tata?” U Władka liczyło się to, kim Ty tak naprawdę jesteś… I, co najważniejsze, jeśli nawet na początku nie byłeś tym kimś najodpowiedniejszym, Władek zawsze DAWAŁ SZANSĘ na poprawę, na zmianę. Wielu byłych członków tego Zespołu, tej harcerskiej rozśpiewanej drużyny (a raczej wielu drużyn w harcerskim rozumieniu tego słowa) przyznaje, że w ich ówczesnej sytuacji, gdyby nie spotkanie z Władkiem a potem z Zespołem (w takiej właśnie kolejności!) dziś byliby zupełnie innymi, gorszymi ludźmi. Władek po prostu rzetelnie i porządnie wychowywał. Oduczał (bardzo skutecznie) egoizmu, nauczał odpowiedzialności i życia w gromadzie. I nie odrzucał nikogo, nawet tych, którzy pochodzili z tak zwanych „nizin społecznych” i którzy mieli wszelkie szanse w tych nizinach pozostać. Dzięki Władkowi, ku swemu często ogromnemu zdumieniu, stawali się innymi, lepszymi ludźmi. Jerzy Waldorff powiedział kiedyś, że „muzyka łagodzi obyczaje”. Władek umiał to właśnie znakomicie wykorzystać. A to, że czynił to nie tylko za pomocą muzyki popularnej ale również poważnej, jest i pozostanie naprawdę zdumiewające.
Zespół Władysława Skoraczewskiego został w 1967 roku wyróżniony Odznaką Tysiąclecia Państwa Polskiego. Władysław Skoraczewski miał najwyższy wówczas stopień instruktorski hmPL -
W CZA ZHP było, współpracowało, udzielało się, wielu znanych dzisiaj ludzi, głównie świata kultury. Słynny (założony w 1964 roku) zespół „Alibabki” to nikt inny jak „Władkowe rozśpiewane druhny”. Przypomnę raz jeszcze -
Władysław Skoraczewski – artysta operowy
Jako śpiewak operowy Władysław Skoraczewski był bardzo ceniony za doskonałą muzykalność, dobry głos o ciekawej barwie i fantastyczne wręcz zdolności aktorskie. W ciągu swego życia wystąpił w ponad trzech tysiącach przedstawień, zaśpiewał 67 partii basowych i barytonowych. Naukę śpiewu rozpoczął jeszcze podczas okupacji (lata 1940-
Władysław Skoraczewski
Niezrównana była słynna „vis comica” Władka, którą oprócz grania na scenie również wykorzystywał świadomie w pracy w zespole. Były przecież takie sytuacje, że MUSIAŁ kogoś za coś „objechać” – ludzie są tylko ludźmi. Ale po każdej takiej scysji, gdy mu już minęło i gdy decydował się na powrót do normalnych stosunków -
Należał do ludzi o tak zwanym wyraźnym temperamencie, mówiąc prościej -
Władek był mężczyzną średniego wzrostu, o ciekawej, „teatralnej” i wyrazistej twarzy i o bardzo przenikliwym spojrzeniu. Niezwykle inteligentny i niezwykle charakterystyczny. Artysta „pełną gębą” i to w każdej sytuacji. A jednocześnie był to ktoś, kto potrafił natychmiast nawiązywać fantastyczny i ciepły kontakt z każdym świeżo poznawanym człowiekiem.
Według jednych opinii życie osobiste Władysława Skoraczewskiego nie należało do najbardziej udanych. Ale mówiąc o życiu osobistym
Natomiast zawsze i wszędzie towarzyszył Zespołowi doskonały humor, w znacznym stopniu „narzucany” nam przez Władka. Koncerty dawane przez zespół nosiły więc nie bez przyczyny nazwę „Harcerski Uśmiech”. Zdawaliśmy sobie sprawę, że przecież nie zawsze mu wszystko dobrze wychodzi, że zdarzają się sytuacje trudne, czy bardzo trudne. Mimo to, nigdy, ale to przenigdy, Władek nie okazywał tego po sobie, zawsze dla nas był wesoły i uśmiechnięty, zawsze gotów do pomocy. Był po prostu zawsze dla nas.
Władek stworzył nie tylko zespół ale i swoistą tradycję. Wielu zaczynało swój kontakt z zespołem w wielu lat pięciu, oficjalnie kończyło w wieku lat trzydziestu paru a nieoficjalnie w dalszym ciągu żyło zespołem, w którym teraz śpiewały bądź grały ich własne dzieci. Ogromna większość byłych członków zespołu do dziś ocenia ludzi według kategorii, jakich nauczył ich Władek. Ludzie ci, często uważają się za szczęściarzy -
Zwłaszcza wzruszające są dziś wspomnienia zdarzeń dla prawdziwych harcerzy najważniejszych – ognisk harcerskich. Gawędy Władka były po prostu niesamowite. Ten człowiek w ogóle umiał pięknie mówić, ale przy ognisku przechodził samego siebie. To, co zwykle bywa oklepane i nudne, w jego gawędach stawało się ciekawe i autentyczne. Prostymi słowy, bez zbytnich frazesów mówił o Polsce, patriotyzmie, o tradycjach, historii, o harcerstwie, przyjaźni, uczciwości, obowiązkach. Często wspominał czasy okupacji, powstania, partyzantki. Na obozie w Zagnańsku (koło Kielc) poza wspaniałymi koncertami dla tysięcy widzów na kieleckiej Kadzielni – cały zespół pojechał też do towarzysza broni Władka – do księdza w malutkiej parafii w Grzymałowie, gdzie dla grupki tamtejszych ludzi dał tak samo starannie zagrany i zaśpiewany koncert.
Stosunek Władka do harcerstwa był wręcz „nabożny”. Harcerstwo i patriotyzm znaczyły dla niego to samo. Najwyższą pochwałą, jakiej zresztą rzadko udzielał, było określenie, że ktoś jest „dobrym harcerzem” lub „dobrą harcerką”. Twardo przestrzegał dyscypliny harcerskiej. No i, bez względu na panującą pogodę, na obozach zawsze paradował w harcerskich krótkich spodniach i charakterystycznej ogromnej czapie (będącej kolejnym, ręcznie „udzierganym” darem od kolejnej harcerki). Drwił przy tym bezlitośnie z „mięczaków", noszących przy nieco chłodniejszej pogodzie, długie spodnie…
Bycie w jego zespole i kontakt z nim znaczyły dla nas coś jeszcze – Władek dawał nam ogromne poczucie bezpieczeństwa. Wiedzieliśmy, że choćby nie wiadomo co złego się stało – zawsze zaraz przyjdzie Władek, może trochę pokrzyczy, ale w mig sprawi, że wszystko znowu będzie dobrze. Przez wiele lat dla mnie i dla wielu moich przyjaciół z zespołu najszczęśliwszym dniem w roku był dzień wyjazdu na obóz, najsmutniejszym – dzień powrotu z obozu, lub obozów, jako że w zasadzie zawsze były dwa – „starszy” z chórem starszym i orkiestrą (słynne „wojskowe" obozy) oraz „młodszy” -
Władka po prostu kochano. Jak przyjaciela, jak starszego brata, jak ojca. Zwłaszcza maluchy garnęły się do niego nieprzytomnie, wcale się go nie bojąc. Gdy usiłował dla żartu być groźny
W swoim ostatnim wywiadzie dla Polskiego Radia Władek opisując rolę swoją i zespołowej kadry użył takiego sformułowania „…my ze swojej strony mamy dać (tym młodym ludziom) tylko chęć wiedzy, chęć pracy a to nas nic nie kosztuje…”. Była to bardzo skromna wypowiedź. Osiągnięcie takich rezultatów, zarówno harcerskich jak i artystycznych wymagało bardzo ciężkiej pracy i kosztowało wiele.
Czasem okazuje się, że są ludzie niezastąpieni
Sprawą niewątpliwie bolesną ale i nie tak dziwną zarazem jest fakt, że po śmierci Władysława Skoraczewskiego (2 stycznia 1980 roku) doszło do niemal natychmiastowego zakończenia działalności jego zespołu. Wygląda na to, że jednak są ludzie niezastąpieni… Tuż po tej zupełnie niespodziewanej, nagłej śmierci Władka, nie było przecież nikogo, kto nie deklarowałby wówczas chęci pomocy, zajęcia się zespołem, pracy… Być może było to po części i winą Władka, który po prostu nigdy nie rozważał takiej sytuacji, że któregoś dnia ktokolwiek inny poprowadzi jego dzieło. Może po prostu nie miał na to czasu, może nie potrafił. Dość, że nie wychował sobie i nie przygotował następcy. I po jego śmierci okazało się, że nie ma drugiej takiej osobowości, takiego drugiego Władka, który byłby równie kochany, równie słuchany, a przede wszystkim gotowy do poświęcenia całego życia ukochanemu zespołowi, ukochanej młodzieży. Podjęte wówczas próby, żenujące zresztą, należy po prostu, po trzydziestu latach, jakie mijają od śmierci tego człowieka – pominąć milczeniem. Naprawdę wielcy artyści myśleli przede wszystkim o sobie i własnej karierze (odpadał zatem element poświęcenia dla zespołu), inni byli po prostu zbyt mali w porównaniu z Władkiem.
Obecnie działa, założone w 1990 roku Stowarzyszenie Wychowanków Harcmistrza Władysława Skoraczewskiego, zrzeszające harcerki i harcerzy grających i śpiewających kiedyś w zespole; dopóki żyją oni i ich wspomnienia, żyje jeszcze zespołowa tradycja. Sądzę, że w dość bliskiej przyszłości powinno powstać jakieś poważne opracowanie dotyczące trzydziestu pięciu lat niezwykłej pracy Władysława Skoraczewskiego i paru tysięcy jego wychowanków. Niezwykłej – bo od ćwierćwiecza z okładem nikt inny się na coś podobnego nie zdobył.
Grzegorz Morkowski
Dane faktograficzne pochodzą z:
-
-
-
-
-
-